sobota, 21 stycznia 2012

Dystans do siebie

Zapytał mnie któregoś dnia mój mocno nieletni syn, czym jest dystans do siebie. On, trochę hipochondryk, trochę - jak każde dziecko - ograniczone niepełnym rozumieniem samego siebie i otaczającego go świata - nie chwytający ani jedno-, ani dwuznacznych żartów na swój beztroski temat, biorący wszystko dosłownie i w poczuciu pełnego zagrożenia dla swojej tożsamości, gdy głaskany pod włos uważa, że cierpi podwójnie, bo niesprawiedliwie i krzywdząco dla własnego wizerunku. Wyjaśniłam mu drobiazgowo, encyklopedycznie, analogicznie i na kilku przykładach, czym ów dystans do siebie jest, jednocześnie podkreślając absolutne walory i brak jakichkolwiek wad tej boskiej cechy zaszczepionej w różnym stopniu w niedoskonałym i pyszałkowatym człowieku. Potwierdził zrozumienie, pokiwał głową w pełnym uznaniu dla tej wyjątkowej i rzadkiej cechy człowieka inteligentnego, po czym natychmiast powiedział coś, co kazało mi bezgłośnie krzyknąć, że kocham swoje dziecko do szaleństwa. Rzekł bowiem: "To bardzo się cieszę, bo wychodzi na to, że ja mam tego dystansu do siebie w nadmiarze".
Dystans do samego siebie - jak niezwykła jest to cecha u homo sapiens, z natury wyniosłych i egotycznych stworzeń przekonujemy się o tym na co dzień, stykając się z różnorodnym rodzajem ludzkim, który bardzo często cierpi na zanik zdrowego podejścia do życia w ogóle, a do siebie w szczególności. Uświadomiłam sobie, że instynktownie lubię ludzi, o których nic nie mogę powiedzieć z tej prostej przyczyny, że ich nie znam, a którzy potrafią się z siebie śmiać i pozwalają robić to innym, o ile oczywiście nie przekracza to granic dobrego smaku i nie wchodzi się ze złośliwymi, raniącymi butami w czyjąś osobistą przestrzeń. Jak łatwo poczuć się przy zdystansowanych ludziach po prostu dobrze i w pewien sposób bezpiecznie. Bo nie tylko potrafią widzieć siebie z właściwej odległości, ale i przymykają oko na ubytki i uszczerbki otoczenia. To jest cecha ludzi, którzy przede wszystkim znają swoją wartość, ale też widzą siebie dzięki właściwej optyce. Takim ludziom nie przyjdzie do głowy umniejszać kogoś, żeby poczuć się lepiej. Raczej zakpią z siebie i ze swoich ułomności, niż zrobią z innych idiotów.
Przypomniał mi się czytany niedawno artykuł Mariusza Szczygła na temat czeskiego poety, pieśniarza, dysydenta, krytyka sztuki, Martina Jirousa, znanego jako "Magora", zmarłego przed kilkoma tygodniami, z którym M.S. mógł zrobić wywiad, ale... właśnie..., nie zrobił. Dlaczego? Otóż, poeta ten, dobrze znany zarówno ze swojej kontrowersyjnej, undergroundowej poezji, jak i ze swojego pijaństwa umówił się z nim w knajpie, by "napić się i pogadać". Mariusz Szczygieł pisze o tym tak: "Nie lubię zbytnio dymu ani piwa, ani zapachu piwa, ani hałasu. A na pijanych ludzi mam alergię od dziecka. (...) Już nawet wyszedłem z domu, ale po wewnętrznej walce do Magora nie doszedłem. Myślę, że w ten sposób francuski piesek na zawsze stracił okazję kontaktu z człowiekiem z krwi i kości".
I to jest właśnie przykład na to, jak nie znając człowieka osobiście (mam na myśli polskiego reportera), już go lubię.

10 komentarzy:

  1. Takim żywym przykładem na posiadanie dystansu do siebie jest cytat z "Listów Mrożka do Lema", gdzie na 74 stronie Mrożek pisze w swoim liście: "Jestem chuj". :)

    Pozdrawiam.

    Ps. Fajny blog. Oryginalny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Możliwe, że Mrożek miał dystans, nawet na pewno, sądząc po tym, co pisał,ale podany przykład wydaje mi się nie całkiem trafny. Otóż łatwo jest samemu o sobie powiedzieć to co Mrózek, bo "mnie wolno", znacznie trudniej podejść na luzie do tego, co mówią o nas inni - to jest prawdziwy probierz dystansu.

      Usuń
    2. Niemniej, sam fakt, że napisał tak o sobie, jest godny uwagi. Mrożek znany jest przecież ze swojego malkontenctwa.
      P.S. Dziękujemy i zapraszamy. :)

      Usuń
  2. właśnie właśnie... i ja instynktownie lubię "samozdystansowanych" i o wiele szybciej otwieram się na właśnie takich ludzi. Myślę, że wiele osób ceni tę cechę u innych czując podświadomie, że to niejako "dobrze świadczy" o człowieku:D
    Pozdrawiam ciepło:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, czasami nie wiemy, dlaczego coś przyciąga nas do innych. I wcale nie jest to jego nieskazitelna uroda czy wdzięk. Pozdrawiam! ;))

      Usuń
  3. Teraz tak siedzę i myślę nad sobą. Zawsze mi się wydawało, że dystans do siebie raczej mam, były nawet sytuacje, było 'trudno, żeby ktoś przedstawił mi mnie w gorszym świetle, niż sam siebie widziałem', jak powiedział Adaś Miauczyński (może nie były to chwile częste ani długotrwałe, ale jednak). Ostatnimi jednak czasy żona mi wypomina - od czasu do czasu - że się robię drażliwy na własnym punkcie. Że na każdą krytykę reaguję obronnym 'obracaniem kota ogonem'. I właściwie już sam nie wiem, jak to jest z tym moim dystansem do siebie.
    Pewnie tak, że go mam, lecz czasami szwankuje. Albo tak, że nie mam, tylko miewam. O ile to w ogóle możliwe.
    Myślę, że to w ogóle jest temat złożony, bo przecież mogą być i takie sytuacje, że się po sobie nie pokazuje, jak bardzo się do siebie bierze różne rzeczy - taki dystans pozorny, taka miła gęba...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miła gęba, jest miła tylko z nazwy. Każdy wie, kiedy się mile uśmiecha i nie jest to uśmiech, który u siebie najbardziej lubi. Coś tu jest na rzeczy z dobrą perspektywą. Przypuśćmy, że umieszczamy się na Jowiszu i stamtąd spoglądamy na Ziemię: czepialską żonę, równie czepialskiego męża, uszczypliwego kolegę, któremu się wydaje, że jest zabawny itd. i co widzimy? Długo, długo nic, bo tak długo trwa ta mentalna podróż z Jowisza na Ziemię ale świetnie się bawimy, bo jedziemy bez trzymanki przez kosmiczną przestrzeń. Czyż to nie jest jakiś-tam sposób, by zobaczyć wszystko z odpowiedniej odległości? ;)

      Usuń
  4. Przeczytałem notkę, potem komentarze i pomyślałem sobie, że z tym dystansem to chyba nie jest tak, że ktoś go ma na zawsze i wszędzie i już. Czy nie jest tak, że ten sam człowiek, spokojny i wyluzowany, z dystansem, jak się to mówi, może nagle, pod wpływem okoliczności cały dystans stracić? Źrenice się wtedy rozszerzają, w środku coś zaczyna buzować i następuje ostra reakcja obronna, przechodząca płynnie w agresję. Syn Igi zapewne nie ma jeszcze takich mrocznych zakamarków w swoim sercu, których spokoju naruszenie powoduje, że dystans pryska jak bańska mydlana, ale myślę, że wszyscy dorośli mają. Czasem przekonujemy się o tym ze zdziwieniem i nie rozumiemy, o co chodzi. O to, właśnie o to.

    OdpowiedzUsuń
  5. No właśnie. Tutaj jest całe clue. Każdy ma określone granice swojego dystansu i jego braku. Bo chyba nigdy nie jest tak, że nigdy nic nas już nie poruszy. Poza jednym wypadkiem,: gdy mocno obojętni leżymy przykryci katafalkiem. ;)
    Niemniej należy dążyć usilnie, by poszerzać tego typu granice. Nieprawdaż? Ove...?

    OdpowiedzUsuń
  6. No właśnie Szczygieł polski znawca Czechów - tylko, że Czesi prostestują. Nie sa tymi, których opisuje...

    OdpowiedzUsuń